10 mrożących krew w żyłach tortur

0 komentarze
 

10 mrożących krew w żyłach tortur

Wiele osób uważa, że żyjemy w nieciekawych czasach - epoce dominacji pieniądza, gdzie z błahego powodu, każdy jest gotowy każdemu wydłubać oko. Dużo jest prawdy w tym, że tyrania w XXI w. przybrała nieco inną formę. Przeglądając źródła historyczne, powinniśmy jednak chyba się z tego cieszyć. Pomimo tego, że kara śmierci wciąż stosowana jest w wielu państwach świata, a tortury w krajach rządzonych przez dyktatorów są na porządku dziennym, to nie można zaprzeczyć, że świat w ostatnich stuleciach pod wieloma względami się ucywilizował. O wielu, dalece bardziej okrutnych torturach, stosowanych np. w średniowieczu, można dziś już na szczęście tylko poczytać. Na szczęście - bo nawet o nich czytając, włosy stają dęba. 

Oto 10 przerażających i wymyślnych sposobów zadawania bólu lub śmierci.

10. Trumna

10. Trumna
W ramach tej udręki, więźniowie umieszczani byli w wykonanym z metalu obiekcie o anatomicznym kształcie, w którym nie można było się poruszać. W zależności od wymiaru kary, niektórzy byli z niego wypuszczani po upływie pewnego czasu, a inni w nim umierali.

Zdarzało się, że więźniowie w takiej "trumnie" wystawiani byli na widok publiczny i narażani dodatkowo na publiczne szyderstwa. Osoby, które skazywane były na śmierć w tej obręczy, zwykle jeszcze za życia, podgryzane były przez zwierzęta, np. szczury.

9. Żelazna dziewica

9. Żelazna dziewica
Była to metalowa szafa, niemal idealnie pasująca do rozmiarów więźnia. Z przodu posiadała drzwi, które kat w każdej chwili mógł otworzyć lub zamknąć. Zazwyczaj otwarcie drzwiczek przez oprawcę, oznaczało kolejną chwilę męki, m.in. za pomocą tkwiących w nich kolców. Ponadto dręczyciel przez otwór nacinał ciało ofiary bądź wbijał jej ostro zakończone przedmioty.

Ze względu na to, że szafa była doskonale dopasowane do rozmiarów człowieka, cierpiętnik nie mógł się poruszyć w trakcie otrzymywania kolejnych ciosów.

8. Łamacz kolan

8. Łamacz kolan
To budzące grozę już swoim wyglądem urządzenie, prowadziło do trwałych okaleczeń. Za jego pomocą łamano przede wszystkim nogi w kolanach. Ale kiedy to nie pomagało, a dręczony dalej nie chciał mówić, sprawdzało się też przy uszkadzaniu łokci, ramion czy piszczeli.

Sercem tego urządzenia były dwie wyposażone w kolce obejmy, które zaciskano na określonej części ciała męczennika. Ich ilość zależała od rodzaju przewiny. Zwykle stosowano od 3 do 20 kolców. 

7. Zgniatacz kciuków

 7. Zgniatacz kciuków
Ta nazwa mówi w zasadzie wszystko. Dwie scalone ze sobą metalowe płytki, osadzone były na długich śrubach. Pomiędzy płytami umieszczano palce więźnia i stopniowo dokręcano śruby, powodując zaciskanie się żelastwa na kościach skazańca.

Śruby dokręcano etapami, żeby dawka cierpienia była jak największa. Ze względu na nierówną strukturę urządzenia, kości poszczególnych palców łamane były z osobna. Z czasem zbudowano też większe wersje tego urządzenia, służące do łamania kości stóp i kolan.


6. Widełki heretyków

6. Widełki heretyków
Był to charakterystyczny pręt, na którym osadzone były widełki skierowane w przeciwne strony. Narzędzie takie, za pomocą paska, mocowano do szyi ofiary, a potem jedną parę widełek wbijano jej w podbródek, a drugą w tors.

Narzędzie nie powodowało przebicia najważniejszych organów ofiary, ale przy każdej próbie poruszenia się, wywoływało u niej niewyobrażalne katusze. 

5. Piła tortur

5. Piła tortur

Stosowana była zwykle u osób, które popełniły najcięższe przewinienia. Skazańca wieszano do góry nogami. Potem, za pomocą piły, stopniowo go przekrajano. Od pachwiny narzędzie stopniowo przekrawało kolejne fragmenty ciała, wędrując w kierunku głowy.

W związku z tym, że torturowany zawieszony był do góry nogami, cała krew spływała w kierunku mózgu, powodując zmniejszenie upływu posoki z naruszonych tkanek. W ten sposób cierpienie skazańca wydłużano nawet do kilku godzin.


4. Byk z brązu

4. Byk z brązu

Okrutne narzędzie, które stosowane było w starożytnej Grecji. Był to odpowiednio spreparowany byk, który w swojej górnej części posiadał specjalny, zamykany otwór. Przez tę lukę we wnętrzu byka umieszczano obezwładnionego skazańca, a potem podkładano pod martwym zwierzęciem ogień. W trakcie egzekucji, dźwięk wydawany przez cierpiących katusze skazańców, wydobywał się przez głowę byka. Był on tak zniekształcony, że przypominał ryk zwierzęcia. Co ciekawe, konstruktor byka z brązu zakładał na początku, że będzie on służył jako... instrument muzyczny.


3. Krokodyle nożyce

3. Krokodyle nożyce
Stosowane w średniowiecznej Europie krokodyle nożyce były w istocie przypominającym obcęgi narzędziem, które zaciskając się, tworzyło podłużną i bardzo wąską rurkę zawierającą ostre kolce. Aby zwiększyć siłę rażenia, przed zastosowaniem instrumentu zwykle podgrzewano go do bardzo wysokiej temperatury.

Patent znany jako "krokodyle nożyce" najczęściej wykorzystywany był do pozbawiania mężczyzn przyrodzenia. Karę zastosowania krokodylich nożyc orzekano zwykle wobec osób, które dybały na życie króla.


2. Czaszkozgniatacz

2. Czaszkozgniatacz
Mechanizm działania tego urządzenia przypomina imadło. Przyrząd ten składał się z nakładanego na czubek głowy metalowego kapturka oraz podstawy, która umieszczana była pod brodą skazańca. Oba te elementy połączone były metalowymi spoiwami. Kluczowym elementem była śruba ze specjalnym uchwytem, którą kat dokręcał swoimi niespiesznymi ruchami.

Czaszkozgniatacz stopniowo prowadził do połamania szczęki; potem do uszkodzenia oczodołów, a na końcu do zmiażdżenia czaszki oraz mózgu.

1. Kołyska Judasza

 1. Kołyska Judasza
To zmyślne i budzące grozę narzędzie to krzesełko, które zamiast typowego siedziska posiada ostrosłup. Bryła znajdująca się na szczycie instrumentu najczęściej powleczona była metalem, by wzmóc cierpienia przesłuchiwanego.

Ofiara - mógł to być zarówno mężczyzna, jak i kobieta - najczęściej za pomocą lin przywiązywana była do sufitu, a potem stopniowo opuszczana na nieszczęsną kołyskę. W czasie tortur, cierpiętnik nabijany był na przyrząd - ostre zakończenie najczęściej wbijało się w odbyt. Katusze zadawane w ten sposób mogły trwać przez wiele godzin. Aby jak najbardziej upokorzyć katowanego, zwykle rozbierano go do naga.


zrodlo:www.niewiarygodne.pl





[ Read More ]
Read more...

Tsunami na Słońcu. Ziemia w niebezpieczeństwie

4 komentarze
 
Tsunami na Słońcu. Ziemia w niebezpieczeństwie
Naukowcy ostrzegają: przez Słońce przetoczyło się kolejne tsunami. Zjawisko, które jest dość charakterystyczne dla centralnej gwiazdy naszego układu, tym razem zostało wykorzystane do tego, by dokonać pierwszego pomiaru pola magnetycznego na Słońcu. Niewykluczone, że prowadzone w tej chwili przez specjalistów badania pomogą w przyszłości w określaniu skali zjawisk na nim występujących oraz w przewidywaniu konsekwencji, jakie występujące tam anomalie będą miały na życie na Ziemi. 

Słoneczne tsunami, jak naukowcy określają zjawisko, do jakiego dochodzi równolegle z koronalnym wyrzutem masy, podczas którego formowany jest gigantyczny obłok plazmy, zostało zaobserwowane dzięki użyciu dwóch satelitów - należącego do NASA obserwatorium dynamiki Słońca oraz japońskiego urządzenia badawczego Hinode. Dzięki połączeniu sił obu zespołów możliwe było obserwowanie, jak wielka fala podróżuje przez górne warstwy plazmy na Słońcu - poinformował serwis Discovery News. 


Wspólne działania pozwoliły nie tylko na obserwację fascynującego, ale też groźnego dla Ziemi zjawiska. Umożliwiły też na dokonanie pierwszych wnikliwych pomiarów pola magnetycznego Słońca. 


"Udało nam się wykazać, że pole magnetyczne występujące w atmosferze Słońca jest ok. dziesięć razy słabsze niż to, które generowane jest przez typowe magnesy na lodówkę" - powiedział doktor David Long z Kosmicznego Laboratorium Naukowego Mullard. "To są rzadkie obserwacje spektakularnego zdarzenia, które ujawniają nieco interesujących szczegółów na temat naszej najbliższej gwiazdy". 

Naukowcy wyjaśnili, że w czasie koronalnego wyrzutu masy (CME - od ang. coronal mass ejections) w stronę kosmosu skierowane zostały olbrzymie pokłady materii. Wywołane one zostały przez tsunami, które w tym czasie uformowało się na powierzchni Słońca. Podobnie jak w przypadku niebezpiecznej fali, która odpowiedzialna jest za klęski żywiołowe na Ziemi, słoneczne tsunami ma zmienną formę, a jego właściwości uzależnione są od środowiska, przez jakie się przemieszcza. W czasie, kiedy monstrualna fala przesuwała się po powierzchni Słońca, naukowcy wykorzystali spektrometr obrazujący oraz trzy teleskopy, które używają światła widzialnego, ultrafioletowego oraz promieniowania rentgenowskiego, a następnie zmierzyli gęstość atmosfery w miejscach, przez które przechodziło tsunami. Dzięki temu udało im się zaobserwować zarówno powolne zmiany, które zachodziły w polu magnetycznym Słońca, jak i te dynamiczne. 

Według wyliczeń zaprezentowanych przez specjalistów, prędkość, z jaką fala przemieszczała się po powierzchni Słońca, mogła wynosić nawet tysiąc kilometrów na sekundę, najwyższe wartości osiągając w tych regionach, gdzie panuje zwiększone pole magnetyczne - poinformował serwis Science Daily.  Eksplozje, do jakich dochodzi w czasie, kiedy przez Słońce przechodzi tsunami, są bardzo niebezpieczne dla Ziemi. Wszystko właśnie przez generowane w tym czasie koronalne wyrzuty masy. Zjawisko to może doprowadzić m.in. do uszkodzenia satelitów, przerw w dostawie prądu oraz problemów z łącznością. W przypadku najgorszego, może dojść do sytuacji, w której np. znajdujące się w powietrzu samoloty pasażerskie utracą łączność radiową z wieżami kontroli lotów. 

"W czasie, kiedy rośnie nasza zależność od technologii, zrozumienie, w jaki sposób dochodzi do tych erupcji oraz w jaki sposób podróżują, może okazać się bardzo pomocne w ochronie przed słoneczną aktywnością" - powiedział dr David Long. 


Szczegółowe wyniki przeprowadzonych przez naukowców badań zostaną wkrótce zaprezentowane w czasopiśmie "Solar Physics". 

zrodlo:www.niewiarygodne.pl
[ Read More ]
Read more...

10 przerażających błędów lekarskich

1 komentarze
 
10 przerażających błędów lekarskich

Nie ma właściwie miesiąca bez kolejnych szokujących doniesień, które pojawiają się w mediach, a dotyczą przerażających błędów popełnianych przez tych, od których zależy nasz los. Decyzje podejmowane przez lekarzy są przecież często kwestią życia i śmierci. Dlatego zaskakują informacje o tych, którzy lekkomyślnie podchodzą do słynnej maksymy "primum non nocere" ("po pierwsze nie szkodzić") i swoim postępowaniem psują wizerunek pracowników służby zdrowia, którzy należycie wykonują swoje obowiązki. 

Zazwyczaj zgubna rutyna, znudzenie, zła wola, a czasami zwykłe ludzkie - ale niedopuszczalne w tej sferze - błędy - to wszystko prowadzi do wielkich ludzkich dramatów, które swój finał znajdują nierzadko w sądzie. Ale przecież niewielka może być pociecha nawet z najsurowszego wyroku, jaki zapadł przed wymiarem sprawiedliwości, gdy poważnemu uszczerbkowi uległo ludzkie zdrowie albo gdy pacjent nie wyszedł cało z konfrontacji z pozorantem w białym kitlu i stetoskopem zawieszonym na szyi. 


Oto najbardziej druzgocące przykłady błędów lekarskich:

10. Joe Nagy, czyli przeoczenie, które mogło kosztować życie

10. Joe Nagy, czyli przeoczenie, które mogło kosztować życie

To, czego pacjenci obawiają się najbardziej, konsultując się z lekarzami, to dyletanctwo tych drugich. Mawia się, że ich błędy oraz nietrafne diagnozy przykrywa ziemia. Niewiele brakowało, a kolejnym przykładem trafności tego drastycznego powiedzenia stałby się Joe Nagy. Mężczyzna zgłosił się do specjalisty, narzekając na problemy z wydzieliną, która nieustannie sączyła się z jego nosa. Pochodzący z Arizony Nagy dowiedział się, że przyczyną jego stanu jest zwykła alergia.

Stan mężczyzny nieustannie się jednak pogarszał. Jak sam wspomina, systematycznie testował nowe lekarstwa na alergię, zawsze musiał mieć też w pogotowiu chusteczkę. W końcu Nagy trafił do lekarza, który postanowił poddać wnikliwej analizie substancję, która wypływała z jego nozdrza. Wyniki były zatrważające. Okazało się, że to nie alergia odpowiadała za pogarszający się komfort życia pacjenta. Przez nos Nagy'ego wyciekał płyn mózgowo-rdzeniowy. "Jeśli chcecie znać prawdę, byłem przerażony na śmierć" - wyznał w jednym z wywiadów Nagy, który cudem uszedł z życiem. W ostatniej chwili lekarzom udało się przeprowadzić operację, która rozwiązała problem.

9. Paul Lozano, czyli programowanie pacjenta według własnego widzimisię

W tym przypadku trudno mówić o klasycznym lekarskim błędzie. Paul Lozano padł ofiarą psychiatry, która prawdopodobnie zadurzyła się w swoim pacjencie i chciała go "zaprogramować" w taki sposób, by pomógł jej w realizacji fantazji seksualnych. Lozano był w dzieciństwie molestowany seksualnie, a terapia, którą wdrożyła doktor Margaret Bean-Bayog, miała powtórnie określić rodzicieli ofiary.

W ramach kontrowersyjnego projektu Margaret Bean-Bayog starała się na nowo stworzyć obraz dzieciństwa Paula Lozano, w którym nie było już nękających go opiekunów. Zamiast matki z piekła rodem, była ona - Margaret - troskliwa, kochająca go kobieta, która z czasem sama zaczęła określać się mianem jego matki. Przeprowadzone śledztwo wykazało, że szanowana pani psychiatra rozpieszczała swojego pacjenta i nazywała go swoim dzidziusiem. Na jednej z kart, które wykorzystane zostały w czasie terapii, widniał napis: "Jestem twoją mamą i kocham cię bardzo, bardzo mocno. Powtórz to dziesięć razy". Po pięciu latach "leczenia" Paul Lozano popełnił samobójstwo.

8. Robbin Reeves, czyli chory w ogniu

8. Robbin Reeves, czyli chory w ogniu
Gdy Robbin Reeves został poddany operacji przeszczepu wątroby w jednym z kanadyjskich szpitali, nie spodziewał się, że obudzi się z poważnymi poparzeniami. W trakcie zabiegu zatrzymało się jednak serce chorego i lekarze zaczęli go reanimować. Zapomnieli jednak, że zdezynfekowali poszczególne partie jego ciała za pomocą alkoholu.

W związku z tym na sali operacyjnej wybuchł pożar - szyja oraz bark Reevesa stanęły w płomieniach, a mężczyzna obudził się z wielkim i zakrwawionym bandażem. Niestety, wkrótce okazało się, że przeszczep wątroby został odrzucony. W sprawie wszczęte zostało postępowanie przed sądem

7. Joan Morris, czyli nie ten pacjent



7. Joan Morris, czyli nie ten pacjent

67-letnia Amerykanka została skierowana do szpitala, gdzie miała przejść badanie określane mianem angiografii mózgowej. Po przeprowadzeniu diagnostyki miała zostać wypisana do domu. Stało się jednak inaczej. Kiedy badanie zostało zakończone, pacjentka trafiła ponownie do szpitalnego pokoju, ale na innym piętrze niż to, na którym przebywała wcześniej. Potem zabrano ją zaś na salę zabiegową, gdzie rozpoczęto... operację na otwartym sercu. 

Joan Morris przebywała na sali operacyjnej przez godzinę, aż do czasu, gdy pojawił się jej lekarz prowadzący zaskoczony faktem, że jego pacjentka właśnie przechodzi operację serca. Szybko okazało się, że obsługa szpitala pomyliła chorych. Tuż po wykryciu fatalnego błędu operacja została przerwana, a kobieta wkrótce została wypisana do domu. Eksperci nie mają jednak wątpliwości, że życie pacjentki zostało w tym wypadku narażone na wielkie niebezpieczeństwo. Zwiększone zostało u niej ryzyko wystąpienia ataku serca, udaru i zakażenia.


6. Kim Tutt, czyli życie zdeformowane przez lekarzy

6. Kim Tutt, czyli życie zdeformowane przez lekarzy
W czasie rutynowego prześwietlenia, jakie Kim Tutt przeszła w gabinecie dentystycznym, na jej lewej szczęce zlokalizowano olbrzymi guz. Kolejne przeprowadzone badania nie pozostawiły wątpliwości. Kobieta usłyszała od lekarzy najgorszą możliwą diagnozę. Stwierdzono, że ma raka i nie pozostało jej więcej niż sześć miesięcy. Zaznaczono jednocześnie, że jej życie zostanie wydłużone o kilka miesięcy, jeśli zdecyduje się na zabieg, podczas którego usunięty zostanie fragment jej lewego policzka, który obejmuje obszar aż do ucha.

Tutt marzyła o tym, by jak najwięcej czasu spędzić z dwoma swoimi synami. Długo się nie zastanawiając, zdecydowała się na operację, która miała wydłużyć jej życie nawet o trzy miesiące. Jej twarz została zdeformowana. Kilka miesięcy po operacji kobieta została wezwana do lekarza. Okazało się, że nie ma już raka. To była wspaniała wiadomość. Niedługo potem dowiedziała się jednak, że nigdy go nie miała, a wcześniejsza diagnoza była wynikiem pomyłki. Pięć przeprowadzonych później operacji plastycznych nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Twarz kobiety pozostała zniekształcona.


5. Laurence Ball, czyli "gdzie jest moje płuco"?

5. Laurence Ball, czyli "gdzie jest moje płuco"?
W bardzo podobnej do Kim Tutt sytuacji znalazł się Laurence Ball. Mężczyzna przez jakiś czas uskarżał się na ostry ból w klatce piersiowej. Jego cierpienie nie ustępowało, więc udał się do szpitala. Tam brytyjscy lekarze, po przeprowadzeniu serii badań, stwierdzili, że mężczyzna cierpi na raka płuc. W tej sytuacji jedynym ratunkiem na ocalenie miało się dla niego stać usunięcie zajętego przez chorobę organu. Wkrótce chirurdzy usunęli narząd.

Nie minęło wiele czasu od operacji, gdy okazało się, że mężczyzna wcale nie cierpiał na raka, a lekarze usunęli mu w pełni zdrowe płuco. Pomimo tego, że lekarze popełnili ewidentny błąd, Ball nie usłyszał od nich nawet przeprosin. Życie mężczyzny uległo zaś diametralnej zmianie. Twierdzi, że dziś bardzo szybko odczuwa zmęczenie, nawet gdy wykonuje prace wymagające niewielkiego wysiłku.

4. Willie King, czyli cięcie po omacku

4. Willie King, czyli cięcie po omacku
W przypadku tego mężczyzny lekarze dokonali jednego z najgorszych możliwych błędów. Choć bardziej właściwym słowem byłoby stwierdzenie, że stali się autorem jednego z najbardziej niewybaczalnych zaniedbań. Willi King został poddany operacji amputacji nogi w jednym z amerykańskich szpitali. Niestety, podczas zabiegu lekarze w trudnych do wyjaśnienia okolicznościach zaczęli odcinać mu nie tę kończynę, którą mieli amputować. Mężczyzna stracił zdrową nogę.

Wykonując czynności, zespół chirurgów zorientował się, że odejmuje niewłaściwą nogę, ale było już za późno i felerną robotę musieli dokończyć. Willi King za utratę sprawnej kończyny otrzymał odszkodowanie w wysokości jednego miliona dolarów.

3. Esmin Green, czyli obojętność sięga zenitu

3. Esmin Green, czyli obojętność sięga zenitu
Niestety, takie błędy zdarzają się bardzo często - nierzadko także w Polsce - i obnażają bezduszność systemu służby zdrowia. W czerwcu 2008 r. Esmin Green zgłosiła się na oddział ratunkowy szpitala Kings County w Nowym Jorku, uskarżając się na fatalne samopoczucie. Mijała godzina za godziną, a kobieta wciąż czekała, aż zobaczy ją lekarz. Po 20 godzinach wciąż cierpliwie czekała w poczekalni, licząc na to, że ktoś wkrótce się nią zajmie. Tak się jednak nie stało. W końcu pacjentka osunęła się na ziemię.

Zdaniem świadków, w momencie, gdy Green zemdlała, wciąż nie podszedł do niej żaden z pracowników szpitala, mimo że w poczekalni zrobiło się niemałe zamieszanie. Kobieta zmarła, czekając na swoją kolej.


2. Jesica Santillan, czyli co z tą grupą krwi

2. Jesica Santillan, czyli co z tą grupą krwi
Taka pomyłka nigdy nie powinna mieć miejsca. Niestety, pojawiające się w mediach informacjenie pozostawiają złudzeń, że przypadek 17-letniej Jesiki Santillan nie był odosobniony. Nastolatka oczekiwała w szpitalu na przeszczep serca i obu płuc, gdy nadeszła upragniona wiadomość: "jest dawca". Niestety, transplantacja nie zakończyła się sukcesem. 15 dni później dziewczyna zmarła.

Początkowo szpital w Durham (Karolina Północna), w którym dokonano zabiegu, starał się ukrywać kulisy całej operacji. Potem okazało się jednak, że przeszczep został odrzucony przez ciężko chorą Amerykankę. Wszystko przez błąd służb medycznych - Jesica posiadała grupę krwi "0", a otrzymała organy od dawcy, który miał grupę krwi "A". Po dwóch tygodniach powtórnie dokonano transplantacji organów, tym razem implementując nastolatce właściwe narządy. Niestety, w tym czasie jej mózg już nie pracował i nastolatka wkrótce została odłączona od aparatury.

1. Carol Weihrer, czyli bez znieczulenia

1. Carol Weihrer, czyli bez znieczulenia
Jednym z największych koszmarów, jakie mogą stać się udziałem człowieka, to przebudzenie podczas operacji. Urodzona w 1951 r. Carol Weihrer (na zdjęciu po lewej) doświadczyła go na własnej skórze. Kobieta została poddana operacji usunięcia oka. Od dawna uskarżała się na ostry ból narządu, a procedura chirurgiczna miała zdecydowanie wpłynąć na poprawę jakości jej życia.

Niestety, podczas operacji zdarzyła się rzecz straszna - Carol Weihrer obudziła się, ale nie mogła się poruszyć. W związku z niewłaściwą proporcją anestetyków, które zaaplikowano, odzyskała świadomość, ale jej zwiotczałe mięśnie uniemożliwiały jej wykonanie jakiegokolwiek ruchu. Opowiadając potem swoją historię, wyjawiła, że słyszała, jak jeden z lekarzy mówił "tnij głębiej, naciskaj mocniej". Weihrer była też świadoma, gdy usuwano jej oko. Traumatyczne doświadczenia, które towarzyszyły jej w tamtym momencie, miały wpływ na całe jej życie. Obecnie Weiher jest działaczką w organizacji zrzeszającej ludzi, którzy są ofiarami świadomej narkozy.





[ Read More ]
Read more...

Stał się ofiarą brutalnego ataku. Dziś żyje bez połowy czaszki

0 komentarze
 
Stał się ofiarą brutalnego ataku. Dziś żyje bez połowy czaszki


Ma szansę stać się beneficjentem jednego z największych odszkodowań, jakie zostały przyznane pojedynczej osobie w historii. Ale zdrowia już mu nikt nie wróci. Mieszkający w Stanach Zjednoczonych imigrant stał się ofiarą brutalnego ataku. Obrażenia były tak duże, że konieczne było usunięcie sporego fragmentu jego czaszki. Dziś mężczyzna żyje dosłownie bez części głowy. Decyzją sądu właśnie zostało przyznane mu odszkodowanie w wysokości 58 milionów dolarów. 
Do dramatycznych wydarzeń, które spowodowały, że życie Antonio Lopeza Chaja legło w gruzach, doszło w 2010 r. w Los Angeles. Mężczyzna przebywając wówczas w jednej z restauracji wraz ze swoim bratem oraz dwójką bratanków został zaatakowany przez menadżera lokalu Barra Latina oraz ochroniarza. Chcąc ochronić swoich krewnych, najpierw poprosił o to, by agresorzy zaprzestali swoich działań, a potem zaczął osłaniać bliskich. W starciu z rosłym gorylem nie miał jednak szans. Już po pierwszym ciosie stracił przytomność, ale napastnik wpadł w szał i dalej uderzał go bez opamiętania. 
To właśnie 43-letni dziś Antonio doznał podczas starcia największych obrażeń. Najpierw pobity został za pomocą pałki. Potem pracownik ochrony zaczął go kopać w głowę. Po ośmiu solidnych ciosach zaczął uderzać jego głową o chodnik. Z potwornymi obrażeniami głowy Chaj trafił do szpitala. Tam lekarze robili co w ich mocy, by uratować mężczyznę. Ostatecznie udało im się ocalić jego życie. Uszkodzenia głowy były jednak na tyle poważne, że konieczne było usunięcie sporego fragmentu czaszki imigranta. 
Mężczyzna, który wraz ze swoim bratem oraz jego synami dorabiał w Stanach Zjednoczonych jako malarz, żyje dziś bez sporego kawałka głowy. Poza poważną deformacją tej części ciała, od czasu ataku ma również problemy neurologiczne. Dziś nie może już mówić, ma też duże kłopoty z poruszaniem się i wymaga całodobowej opieki. 

W Kalifornii zakończył się właśnie proces przeciwko firmie ochroniarskiej, której pracownik skatował mężczyznę. Zgodnie z orzeczeniem, imigrantowi przyznane zostało odszkodowanie w wysokości 58 milionów dolarów. Jest to jedna z największych kwot zadośćuczynienia, jakie kiedykolwiek zostały przyznane pojedynczej osobie w Kalifornii. Prawnicy ofiary spodziewają się jednak, że przedstawiciele firmy ochroniarskiej wniosą teraz apelację, a potem będą się starali zainicjować negocjacje, podczas których uda się obniżyć ostateczną kwotę wypłaty - poinformował serwis NY Daily News. 

Dla licznych dziennikarzy, którzy przybyli na konferencję prasową tuż po ogłoszeniu wyroku, widok, który ukazał im się po zdjęciu przez Chaja czapeczki, był szokujący. Wielu z nich zastanawiało się, jak to możliwe, że człowiek, który odniósł tak poważne obrażenia w ogóle przeżył. Podczas spotkania z przedstawicielami mediów głos zabrał adwokat ofiary. "Jego czaszka jest jak ciastko, od którego odłamano nagle 25-procentowy kawałek" - powiedział. 


Wobec osób, które są bezpośrednio odpowiedzialne za wydarzenia sprzed trzech lat, nie zostały wyciągnięte żadne konsekwencje. Zarówno ochroniarz, Emerson Quintanilla, jak i menadżer baru zniknęli bowiem bez śladu. 

"Myślę, że tamten człowiek po prostu oszalał" - powiedział na temat zachowania Quintanilli adwokat Federico Sayre. 


zobacz także:

http://niewiarygodnealeprawdziwe.blogspot.com/2013/07/wybuch-wulkanu-widziany-z-kosmosu.html

zrodlo: www.niewiarygodne.pl


[ Read More ]
Read more...

Czy energię z pioruna można ujarzmić?

0 komentarze
 
Czy energię z pioruna można ujarzmić?

99 proc. energii pioruna rozprasza się w powietrzu. Pomysły, by budować elektrownie, które przechwytywałyby energię pioruna, to mrzonki – uważa specjalista od elektroenergetyki, dr hab. inż. Marek Szczerbiński z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. 

– Piorun to wyładowanie elektryczne, które łączy chmurę z ziemią. Są jeszcze inne gwałtowne wyładowania atmosferyczne: wewnątrzchmurowe i między chmurami, ale ich raczej nie powinno się nazywać "piorunami" – wyjaśnił dr hab. Marek Szczerbiński, profesor nadzwyczajny z Katedry Elektrotechniki i Elektroenergetyki AGH. Dodał, że wyładowania takie można obserwować, kiedy powstaje napięcie elektryczne, czyli różnica potencjałów, przekraczające wytrzymałość elektryczną powietrza. 



Jak powstaje piorun? 

kiedy powstaje różnica potencjałów? Podczas gwałtownych zderzeń kropel czy krup lodowych, do których dochodzi przy spotkaniu mas powietrza o różnych temperaturach. 

– Zjawiska elektryzacji w chmurach nie są jeszcze do końca poznane, jest kilka konkurencyjnych, a częściowo uzupełniających się teorii na ten temat – przyznał dr Szczerbiński. Zaznaczył jednak, że natura nie lubi zbyt dużych różnic potencjałów i dąży do ich wyrównywania. 

– Wyobrażenia, że można zbudować elektrownie, które by przechwytywały energię pioruna to mrzonki. Ponad 99 proc. energii pioruna rozpraszana jest po drodze, do ziemi dociera niespełna 1 proc. Nie mówiąc już o tym, że czas pojawienia się burzy i lokalizacje piorunów - jako potencjalnych źródeł prądu - są nieprzewidywalne – powiedział ekspert. 

Samo uderzenie pioruna w ziemię czy w jakiś obiekt nie jest donośne, chyba że coś wtedy ulegnie zniszczeniu. Skąd w takim razie biorą się grzmoty podczas burzy? 

– Zasada powstania grzmotu jest podobna do zasady powstania huku przy wystrzale pocisku artyleryjskiego – zaznaczył rozmówca PAP. W powietrzu, przez które płynie prąd wyładowania, następuje gwałtowny wzrost temperatury i ciśnienia, gazy się rozprężają i następuje wybuch w otwartej przestrzeni. 

Ognie św. Elma i pioruny kuliste 

Wśród innych wyładowań atmosferycznych, które możemy zaobserwować w Polsce są tzw. ognie św. Elma. W warunkach burzowych, kiedy przekroczone zostanie wytrzymałość elektryczna powietrza, na ostro zakończonych przedmiotach czy nierównościach pokrycia Ziemi mogą się pojawiać małe błyskawice o długości do kilkudziesięciu cm. To właśnie ognie świętego Elma. Dawniej często obserwowane były np. na masztach statków, ale można je spostrzec również w środku miast. Wyładowania te zazwyczaj nie są groźne – dr Szczerbiński powiedział, że odnotowano tylko jeden przypadek zgonu z powodu tych ogni. Podkreślił jednak, że miejsce, w którym pojawiają się takie błyskawice, łatwo może stać się celem pioruna, więc najlepiej z takiego miejsca się ewakuować. 

Pojawiające się czasem pioruny kuliste to – jak przyznał ekspert z AGH – zjawisko jeszcze niezbyt dobrze poznane. – Nie wiadomo nawet, czy należy je badać metodami fizyki, jako byt realny, czy raczej traktować je jako złudzenie, produkt ludzkiej wyobraźni, taki jak yeti czy UFO – dodał. 

Nie wszystkie jednak wyładowania atmosferyczne mają postać błyskawic. Niektóre z nich – np. wewnątrzchmurowe – mogą być słabe i niewidoczne. 

– Czasem jak włączamy radio, szczególnie na falach długich, to – choć na niebie błysków nie widać – słyszymy trzaski. Może to świadczyć o przepływie wewnątrz chmury ładunków elektrycznych, które nie mają postaci błyskawic – wyjaśnił dr Szczerbiński. 



Pioruny kuliste to ... halucynacje






Pioruny kuliste to ... halucynacje






Austriaccy naukowcy twierdzą, że zjawisko pioruna kulistego jest trudne do wyjaśnienia, ponieważ w rzeczywistości nie istnieje! 

Piorun kulisty to forma wyładowania elektromagnetycznego zachodzącego podczas burzy, przypominająca świetlistą kulę. W Internecie można znaleźć opowieści, a nawet zdjęcia, zrobione przez osoby twierdzące, że były świadkami jego powstania, jednak naukowcy od lat nie potrafią wytłumaczyć tego zagadnienia. Okazuje się bowiem, że zjawisko, określane mianem pioruna kulistego, zdaje się nie podlegać działaniom zasad fizyki.






Dwaj fizycy z Uniwersytetu w Innsbrucku, Josef Peer i Alexander Kendl, przedstawili swoje kontrowersyjne badania dotyczące piorunów kulistych. Ich zdaniem nie da się ich zbadać, ponieważ fizycznie nie istnieją – są złudzeniem optycznym, wywołanym przez wyładowanie elektromagnetyczne, indukujące w mózgu wrażenia zmysłowe. 

Piorun kulisty widoczny jest wyłącznie wewnątrz budynku. Nikt nigdy nie widział tego typu pioruna lecącego w kierunku domu, wpadającego do środka, lecz dopiero wewnątrz pomieszczenia. W dodatku, w przeciwieństwie do tradycyjnych błyskawic, niewiele osób przyznaje, że je widziało. Jeżeli w ogóle występuje, musi być wyjątkowo rzadkim zjawiskiem. Wskazuje to, że niekiedy wyładowania towarzyszące burzom są na tyle silne, że na osoby przebywające w budynkach może działać wyjątkowa siła elektromagnetyczna, powodująca wrażenie widzenia świetlistej kuli.






zrodlo:www.odkrywcy.pl

[ Read More ]
Read more...

Wybuch wulkanu widziany z kosmosu

0 komentarze
 
12.06.2009.


-->

12.06.2009.

Astronautom z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej udało się wykonać niezwykłe zdjęcie wybuchającego wulkanu. Eksplozja uwieczniona na fotografii to erupcja góry Sarychev w Rosji. Fotografia przedstawia wczesną fazę wybuchu, kiedy ogromne ilości popiołu i pary wodnej zostały wyrzucone przez wulkan, a w atmosferze powstała potężna fala uderzeniowa.

14.06.2009.  13:05

14.06.2009. 13:05

Kolejne zdjęcie przedstawia stopniowe uspokajanie sytuacji - opadanie wyrzuconego wcześniej pyłu i ponowne zakrywanie chmurami obszaru, odkrytego wcześniej przez uderzeniową falę.

Wulkan Sarychev znajduje się na wyspie Matua i jest jednym z najaktywniejszych wulkanów położonych na Wyspach Kurylskich.

Fotografie wykonane z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej są niezwykle istotne dla naukowców, którzy chcieliby jak najdokładniej poznać wczesną fazę wybuchu. W przypadku wulkanu Sarychev interesujący okazał się skład i sposób formowania "grzyba" złożonego z popiołów oraz pary wodnej, a także powstała po wybuchu fala uderzeniowa.

Zaraz po eksplozji linie lotnicze zredukowały do minimum loty nad zagrożonym obszarem z obawy o bezpieczeństwo samolotów i pasażerów.

Wulkan Saryczewa (ros. вулкан Сарычева) – stratowulkan o wysokości 1496 m n.p.m. zajmujący większą część rosyjskiej wyspy matua w archipelagu Kuryli
Wulkan został nazwany na cześć admirała Gawriła Saryczewa, badacza północnego Pacyfiku.
W XX w. potężny wybuch wulkanu miał miejsce w listopadzie 1946 r. Z uwagi na to, że erupcja narastała stopniowo, udało się w porę ewakuować wszystkich mieszkańców wyspy. Popioły wyrzucone z krateru opadły ze śniegiem w odległościach do 1000 km od wyspy Matua .
Po raz ostatni wulkan wybuchł 12 czerwca 2009 roku , co spowodowało zakłócenia w komunikacji w korytarzach powietrznych pomiędzy wschodnią Azją i zachodnią Ameryką północną.

Rodzaje wulkanów

Erupcja Stromboli w 1980 na wysokość 100 m. Kreskowane trajektorie powstały wskutek wyrzucania obracającej się nierównomiernie rozgrzanej materii.
Aktywność wulkaniczna zmienia się wraz z czasem. Obserwowana aktywność wulkanów umożliwiła wprowadzenie ich podziału na wulkany:
[ Read More ]
Read more...
 
 
 
Statystyki, katalog stron www, dobre i ciekawe strony internetowe Katalog TigoTago.pl